Przejedzona bełkotem

W dzisiejszych czasach nader łatwo jest się przebodźcować. Wystarczy mieć smartfona. Netflixa. . Pracę dziennikarki. Jedno dziecko. A co dopiero randkować z 15 facetami na raz! Spokojnie, to tylko randkowanie online... Do czasu.

Niespokojne były moje palce, które stukały w klawiaturę z prędkością Porsche mknącego po pustej autostradzie. Ach, gdybym z taką częstotliwością uderzała w klawisze, gdy piszę artykuł dla mojego wydawcy! 

Po jednym dniu użytkowania aplikacji zgromadziłam naprawdę pokaźną liczbę ciach



A wciąż miałam chrapkę na więcej. Może jeszcze wezmę to na wynos? I skubnę tamtego? W końcu wygląda tak, że ślinka leci. Czułam się jakbym myszkowała pod osłoną nocy w zamkniętej cukierni. Wiecie, niby fajnie, bo nikt nie patrzy oskarżającym wzrokiem na twoje zachłanne wybory. A jednak masz lekkie wyrzuty sumienia... Bo te wszystkie ciacha to jednak nie ciastka, a żywi istniejący faceci. Zanim uroniłam nad nimi łzę, rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. Mianowicie kolejne profile, na których ze zdjęcia  uśmiechał się... to za dużo powiedziane. Szczerzył (niekoniecznie wszystkie obecne na swoim miejscu) zęby facet z puszką piwa. Zakola? Owszem! Żeby jeszcze chociaż siedział z wyprostowanymi plecami. Albo w pełnym odzieniu. Naprawdę? Nie pytam o jego godność osobistą. Ale gdzie jego szacunek wobec mojego zmysłu estetycznego?! Kogo właściwie szukał na tej aplikacji?!?! Kumpla, który przyniesie mu kolejnego browarka? Grrr... 

Po kolejnym dniu zrozumiałam jak łatwo jest się uzależnić od tego typu cukierni. Ze zdziwieniem odkryłam, że najtrudniej było zrobić pierwszy  kęs krok. A potem szło jak z płatka. Tak to jest jak coś zasmakuje. Dźwięk nadchodzących wiadomości i powiadomień towarzyszył mi w każdej minucie dnia. W końcu go wyciszałam, ale podświadomie wciąż czekałam aż jeden z drugim znowu do mnie napiszą. Pisałam z nimi siedząc, jedząc, pracując, a nawet na pół śpiąc. 

Obsesja?

Na trzeci dzień postanowiłam zerwać z nałogiem. W rzeczy samej, skasować przeklęte ustrojstwo. Aplikację, ma się rozumieć. Czułam się przejedzona. Z nadmiaru rozmów zrobił się bełkot. Głównie w mojej głowie. To, że chciałam opuścić cukiernię, wcale nie oznaczało, że miałam jednak zamiar rezygnować z najsmaczniejszych ciastek. Przyszła pora na oddzielnie ziarna od .... Znaczy, zakalców od udanych ciast. Tak oto z grona wybrańców, których ego połechtałam, przesuwając ich profil w prawo, wyłoniłam finalistów konkursu o miano potencjalnego absztyfikanta mojej skromnej osoby. 

Zaprosiłam ich do mojego nieco bardziej realnego świata. Na media społecznościowe, na przykład. W ten oto sposób niektórzy zasilili grono obserwujących moje konto na Instagramie. Ale nie  stanowiło to tak wielkiej wartości jak fakt, że teraz to ja mogłam również podejrzeć ich kafelkowy świat. Co prawda nie skończyłam psychologii, ale wiem jedno - to jakie kto zdjęcia wrzuca na swoje media społecznościowe, ma znaczenie. Po drugie, to kogo ktoś obserwuje jest równie istotne. Dzięki temu mogłam szybko wyeliminować jednego kandydata wobec faktu, że jego lista pełna była roznegliżowanych i wypinających pupę modelek. Norma? To były modelki XXXL. Po perwersyjnym miłośniku pączków i bez nie zostało śladu w mojej pamięci. Tylko krępujące pytanie - co ja do cholery robiłam na jego liście? I czy powinnam jeść nieco mniej czekolady?

Inni zdecydowali się na nieco odważniejszy krok. Innymi słowy, podali mi swój numer telefonu. Brzmi jak naiwność? Mam za mało adrenaliny na co dzień? Cóż, tak szybko jak podałam jednemu swój pożałowałam tej decyzji. Nie dalej jak pięć minut po felernej decyzji miałam w słuchawce kogoś, dla którego ewidentnie miałam posłużyć jako pojemnik na jego przemyślenia oraz opinie, ale też fakty i historie sprzed 10 lat. Po godzinie, gdy moja ręka zaczęła drętwieć (podobnie jak również mózg) bezpardonowo odparłam, że muszę wracać do pracy. Gdy nawet po tej grzecznej, acz stanowczej uwadze przez kolejną godzinę (!) słyszałam jego nie znający sprzeciwu ton, wiedziałam z całą pewnością, że to nasza nie tylko pierwsza, ale i ostatnia rozmowa. Ups!

To się nazywa selekcja naturalna...

Jeśli tak działała weryfikacja poprzez urządzenia elektryczne, co dopiero będzie kiedy faktycznie spotkam się z nimi twarzą w twarz. Czy to będzie policzek wymierzony dla mojej kobiecej intuicji? Czy ja będę chciała uderzyć w czyjś? A może nadstawię swój na całusa? By to sprawdzić nie brakowało mi (jeszcze) chęci, ani odwagi, ale czasu. W końcu do zaliczenia miałam nadal 7 randek. To wymagało  odpowiedniej logistyki, by w moim zapchanym kalendarzu znaleźć dla nich miejsce. Moja ciekawość była tak wielka, że wkrótce miałam się o tym przekonać. I tu dopiero robi się naprawdę ciekawie... 

Aurora


Komentarze

  1. Niezwykle ciekawie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Czekam zatem na kolejne wpisy :) intuicję masz dobrą, to już ustaliłyśmy;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie