Facet widmo

W Polsce corocznie odnotowuje się kilkanaście tysięcy zaginięć. W ostatnich latach to średnio aż 13. tys. osób. Hm... Być może miałam z matematyki słabe 3, ale coś mi się w tych liczbach nie zgadza. Są zdecydowanie zaniżone! Zupełnie jakby ktoś pominął w nich tych wszystkich znikających co rusz... facetów.

Choć niewinnie brzmiąco termin ghosting umościł się w słowniku języka polskiego stosunkowo niedawno, zjawisko to znane jest od stuleci. A właściwie nawet dłużej. Konkretnie, odkąd panowie zainteresowali się paniami. Czyli od... zawsze. Na czym polega? Tu akurat do słownika sięgać nie muszę. Wystarczy, że sięgnę pamięcią wstecz, kiedy to oślizłe coś dotknęło i mnie. I to nie raz. Pozwólcie, że zamiast przynudzać, przywołując definicję zgodną z dyrektywą Unii Europejskiej czy innym dziadostwem, opiszę klasyczny przykład obrazujący owo zjawisko... 

Na początku on proponuje niewinną kawę. Między jedną a drugą filiżanką opowiada o sobie. Słodząc, pyta o ciebie. Potem dokłada lody. I zaczyna opowiadać już o was. Częściej, niż łapiesz oddech, łapiesz się na tym, że co trzecie uderzenie serca przychodzi jego sms. Zanim zdążysz otworzyć oczy on już budzi cię wirtualnym całusem. A przed snem... Zaprasza kolację. Z noclegiem. Między jedną a drugą pozycją snujecie gorące fantazje o liczbie posiadanego potomstwa. Twój apetyt rośnie w miarę jedzenia. Aż któregoś dnia zamiast kolejnego dania otrzymujesz pusty talerz. On znika



Nie odpisuje na sms-y. Nie odczytuje wiadomości na czacie. Nie dzwoni. W czasach prehistorycznych (to znaczy istnienia budek telefonicznych) powiedzielibyśmy, że zabrakło mu impulsów na karcie. Dziś pozostaje nam pytanie rozbrzmiewające echem po pustym żołądku sercu: 

Dlaczego?

Jakiego impulsu zabrakło między wami? Powodów może być wiele. Ale studiowanie całego menu to zwyczajna strata czasu. Wystarczy zatrzymać się na pozycji nr 1: inna. Choć brzmi to trochę jak nazwa jakiejś azjatyckiej nazbyt pikantnie doprawionej ryby w rzeczy samej jest czymś tak banalnym jak rozgotowane pierogi kupione w pierwszym lepszym osiedlowym. Poznał kogoś. Kobietę

Co?! Ale jak? Kiedy znalazł na to czas, skoro w każdym możliwym momencie pisał ze mną?! Nie! To zwyczajnie nie możliwe! A jednak. Nie uwierzyłabym, gdyby nie włożyła palca. Tymczasem Pan Żołnierz, bo o nim mowa, wkładał swój palec czy też pozostałe (temu podobne) części ciała w inną kobietę. By ostatecznie włożyć na jej palec... pierścionek! Zaraz, zaraz... czyżby pisząc ze mną, zdążył nie tylko poznać (i to dogłębnie!), ale i zaręczyć się z kolejną?! Otóż to. O ich ślubie dowiedziałam się z social mediów. Było to dokładnie miesiąc po tym jak wysłałam do niego rozpaczliwego maila z prośbą o kontakt. Bałam się, że zginął na wojnie. A ostatecznie to ja dogorywałam, bo przegrałam bitwę o jego uwagę, serce i kutasa. Kutasem w istocie był. 

Ta historia wydarzyła się jakieś 15 lat temu, w czasach, w których byłam tak młoda naiwna, że wierzyłam, że duchy istnieją jedynie w bajkach. A mój strach wzbudzało jedynie widmo tego, że nie starczy mi na kebaba po imprezie. Dziś wiem jak zarobić tak, bym mogła jeść najdroższe kebaby w mieście codziennie. I przede wszystkim jak rozprawiać się ze znikającymi facetami. I gdy myślałam, że już nic nigdy na mnie nie zrobi większego wrażenia, na mojej drodze pojawił się 

Pan Radiowiec

Na początku lutego tego roku było wyjątkowo zimno i paskudnie. Tak zimno i paskudnie, że człowiek szukał źródła ciepła dosłownie wszędzie. W kubku gorącego kakao. Parze nowych skarpetek. Przeglądaniu zdjęć Henry'ego Cavilla na Instagramie. Albo w  rozmowach z nieznajomym, który tak po prostu napisał któregoś wieczoru na Facebooku.  Pan Radiowiec był dla mnie człowiekiem widmo. Deklarował, że był pracownikiem pewnej całkiem dużej rozgłośni. Potwierdzał to jego profil w social mediach. A tym bardziej głos. Nagrywał mi wiadomości każdego dnia. A co drugi dzień padało w nich niezobowiązujące zaproszenie na obiad. Coś mi jednak w tym wszystkim śmierdziało. I wcale nie były to propozycje jego obiadowego menu. Z każdą kolejną wiadomością spod pokrywki elokwentnego mięśniaka kipiało zwykłym bucem. Wykipiało, gdy któregoś razu zwrócił mi uwagę na to, że tylko półgłówki używają słowa "generalnie", zamiast "ogólnie". Wtedy właśnie stwierdziłam, że naprawdę muszę się z nim spotkać. By czerwony ślad mojej dłoni został odciśnięty boleśnie na jego policzku. Tym półgłówkiem byłam ja. Cóż, lepiej być półgłówkiem, niż pospolitym kutasem. Generalnie rzecz biorąc. 

Nazajutrz umówiliśmy się na kawę. A gdy pozostało nam dograć tylko szczegóły, on napisał, że musi wyjść po fajki do sklepu. Długo mu to zajęło. Konkretnie jakieś cztery miesiące... Nigdy nie odpisał na tamtą wiadomość, więc też nigdy się nie spotkaliśmy. Zakochał się w kasjerce z osiedlowego? A może poznał miłość swojego życia w kolejce? Lub też wpadł na nią na chodniku. Mogłam długo gdybać. Ale efekt gdybania nie zmieniłby faktu, że Pan Radiowiec przepadł na dobre. Zupełnie jakby pod tamtym sklepem zjawił się statek kosmiczny i porwał go do obcej galaktyki. Cóż, prawda niewiele różniła się od tego absurdalnego scenariusza. Z tym, że statek kosmiczny trzeba by było wymienić na radiowóz. A kosmitów na Panów Policjantów. 

Tak, Pan Radiowiec trafił za kratki. Okazało się, że każdą potrawę doprawiał białym proszkiem, którym niekoniecznie była sól. Na ile poszedł siedzieć? Nie wiem, ale z całą pewnością byłoby dłużej, gdybym doniosła, że czepia się słowa "generalnie" i nie odpisuje na wiadomości. Bo generalnie rzecz biorąc, do więzienia powinni zamykać wszystkich samców, którzy bez słowa znikają. 

No, może z wyjątkiem niektórych. Takiego Pana Ośmiornicy, na przykład. 

Z resztą w jego przypadku nie generalizowałabym. Pisaliśmy do siebie. By potem mieć trzy dni przerwy. I potem znowu. Nie był widmem, ale wizja kolejnej randki już tak. Choć nadal nazywał mnie swoją Chomiczką i żywo interesował się tym, co u mnie, nie dążył do tego, by posłuchać o tym wszystkim na żywo. Co gorsza, w wiadomościach zapewniał, że jestem jedyną o której marzy, by opleść mnie swoimi mackami. 

Tymczasem ja marzyłam, by napisał... że ma tą drugą.  

Poczułabym ulgę, gdyby wyznał, że tęskni do swojej byłej. Zapomniał żony w Brukseli. Albo chociaż, że cierpi na zespół niespokojnego kutasa i biedak nic na to nie poradzi. Cokolwiek... Inaczej to wszystko nie miało dla mnie sensu. Stanowiło zagadkę, nad którą głowiłam się bardziej, niż agenci Scully i Mulder nad sprawami z Archiwum X. I która regularnie nie pozwalała mi spać w nocy. Duchy moich byłych nawiedzały mnie, strasząc, że i tym razem wyjdzie zakalec. A ja chciałam smacznie spać. Najlepiej z Panem Ośmiornicą.

A może... może nie zawsze facet znika, bo gania za inną? Też siedzi w więzieniu?! Nie, zbyt często nagrywał wiadomości głosowe. I wysyłał zdjęcia bez więziennego mundurka. Ale jeśli w moim życiu facet mógł zniknąć, bo niemal z dnia na dzień wziął ślub oraz dlatego, że trafił za kratki to... wszystko jest możliwe.

Bywały odcinki, w których Scully i Mulder musieli pogodzić się z tym, że sprawy pozostawały niewyjaśnione. W serialu mojego życia taka wersja nie wchodziła w rachubę. A skoro robiłam już za scenarzystę, reżysera i aktorkę pierwszoplanową nie pozostawało mi nic innego jak zrobić coś naprawdę odważnego - napisać jako ta pierwsza. 

To, co wydarzyło się potem było bardziej zdumiewające, niż latające spodki napędzane białym proszkiem. W dość długiej rozmowie, w której ja rzucałam mięsem, a on wcale nie robił uników, tylko brał to na swoją apetyczną klatę, okazało się, że Pan Ośmiornica nie siedział w więzieniu. A w... jaskini.   

Że co?

Znacie te mityczne historie, w których mężczyzna poznaje kobietę, dla której traci głowę. Ale okoliczności życia sprawiają, że nie bardzo jest pewien, że może jej dać to, co powinna od niego dostać? Czuje się z tym źle i musi znaleźć rozwiązanie sytuacji, tak jak ja musiałam znaleźć odpowiedź na dręczące mnie pytanie. W przeciwieństwie do mnie (i kilku miliardów innych kobiet) nie szuka pocieszenia i porad w rozmowach z mamą, przyjaciółką, koleżanką z pracy i jeszcze tuzinem innych. On udaje się do jaskini, by pobyć sam z sobą. Bo jest prawdziwym samcem. 

Nigdy nie uwierzyłabym w te disneyowskie brednie, gdybym tamtego dnia nie zapukała do tej jaskini. I gdyby on mnie do niej nie wpuścił. 

Nagle w jaskini zrobiło się jasno. Duchy przestały być straszne. Jasne za to stało się to, że Pan Ośmiornica nie jest facetem widmo. Wszystko nabrało znów konkretnych kształtów. Na przykład, data i godzina naszego kolejnego spotkania. Jakim cudem wcisnę ją w mój zapełniony innymi randkami grafik?

Jakie inne randki?! Cóż, chyba pora bym podobnie jak wielu moich absztyfikantów poćwiczyła zabawę w ducha. Wszystko wskazuje na to, że Pan Ośmiornica rozpycha się swoimi mackami  w moich myślach tak bardzo, że nie starcza już miejsca dla innych... Czy ta bajkowa historia może mieć jednak  happy end? Tego nadal nie byłam wcale taka pewna. W końcu daleko mi było do disney'owskiej księżniczki. 

Aurora

Komentarze

  1. Się troszkę pogubiłam hehe, ale cieszę się że wrócił

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie