Parada oszustów (i wysyp trupów)

Makijaż. Bielizna wyszczuplająca. Wałki na włosach. Pomalowane paznokcie. Szpilki. Gdyby tak mocno się nad tym wszystkim zastanowić kobiet od wieków opanowały do perfekcji sztukę... podkreślania urody? A może manipulacji faktami? Dzięki prostym zabiegom można sobie odjąć kilogramów. Dodać centymetrów. Z brunetki przeistoczyć się w blondynkę. Tylko gdzie leży granica podkreślenia walorów urody, a zwykłego oszustwa


Przez kolejne dekady do prostych środków zaczęły dołączać coraz bardziej wyrafinowane narzędzia zbrodni na prawdzie. Instagramowe filtry, kolejne wersje PhotoShopa, kliniki medycyny estetycznej.

Cóż, w tych czasach należałoby raczej zastanowić się jak bardzo została ta granica przekroczona. I kiedy powiemy sobie stop! 

Tymczasem ja dopiero zaczęłam... Przygodę z botoksem? Jeszcze nie! Zrobiłam coś znacznie bardziej poważnego i znaczącego. Wystartowałam z prawdziwym randkowaniem. I dzięki temu przekonałam się, że sztuczne paznokcie, silikonowe cycki czy ostrzyknięte usta to mały pikuś przy tym jak oszukują faceci. Ale... 

...od początku.  

Na początku było słowo. Dane samej sobie - że będę uczciwa. Może będę wredna. Oschła. Spięta czy też rozwiązła. Albo nie będę lecieć z nikim w kulki. Na przykład, nie będę spotykać się z dwoma na raz... Jak zatem doszło do tego, że jednego dnia miałam ustawione dwie randki. I to jedna zaraz po drugiej. Nadto w tym samym (co prawda dużym) mieście?! Czyżbym zamiast seksu w wielkim  mieście szukała w nim kłopotów? Albo jeszcze gorzej, miała podwójne standardy? Cóż..

Do podwójnego podbródka zamiast mocno podkreślonej szczęki i podwójnej tożsamości odkrytej dzięki Markowi Zuckerbergowi zaraz dojdziemy. Tymczasem pozwólcie mi na krótkie i zwięzłe wyjaśnienie mojego zabiegu logistycznego. W rzeczy samej to była czysta logistyka. Jestem kobietą pracującą. I taka zbieżność randek wynikała z mojego nader napiętego grafiku. Dodam jeszcze, że rzecz działa się tuż przed Wielkanocą. A ja - oprócz czasu - nie miałam umytych okien. Zrobionego mazurka. Ukraszonych jaj. I kupionej kiełbasy. Jeśli już przy jajkach i kiełbasie jesteśmy, wróćmy do sedna - potencjalnych absztyfikantów, znaczy się. 

O mojej pierwszej randce niewiele napiszę. A to dlatego, że nie bardzo mam materiał, by się o niej rozpisywać w jakikolwiek sposób. Facet (wybaczcie, ale naprawdę nie pamiętam jak miał na imię...) podjechał tak luksusowym samochodem, że przez moment zastanawiałam się czemu nie ubrałam moich najdroższych szpilek. Szybko przekonałam się, że to był słuszny wybór. Bo poszliśmy na spacer. Z kawą kupioną na stacji benzynowej w ręku. Całość trwała niespełna 45 minut. Dokładnie tak jak lekcja. Bo to była de facto lekcja. Dopiero pierwsza. 

Jak wszyscy wiemy, żeby ukończyć szkołę trzeba przeżyć bardzo wiele lekcji. Niekoniecznie miłych, ciekawych i sympatycznych. I tym oto preludium przejdźmy do kolejnej randki...

Kolejny absztyfikant prowadził podwójne życie. Zawodowe, całe szczęście! Za dnia był aptekarzem, by po godzinach przeistoczyć się w... tajnego agenta? Nie, operatora... koparki. Tymczasem na zdjęciach zamieszczonych na pamiętnej aplikacji robił za modela. Nie przeszkadzałoby mi to w ogóle, gdyby tym modelem był też w rzeczywistości. Rozumiem, że mam kiepski wzrok i noszę okularu o mocy minus 5, ale naprawdę nie widzę aż tak źle, by nie rozpoznać w prawdziwym życiu kogoś kogo zdjęcia przestudiowałam dokładnie jak kartę menu w dobrze zapowiadającej się restauracji. Chyba, że ten ktoś ma plus 5... Zaraz, zaraz, raczej plus 15 kilogramów do przodu. Naprawdę? Faceci też to robią?! Nie mam absolutnie nic przeciwko miśkom, ale przeciwko niedowartościowanym chłopcom (nie mylić z mężczyzną) i oszustom tak.

Ulotniłam się nader szybko. Właściwie tak szybko, by zdążyć na kolejną umówioną randkę! W międzyczasie musiałam zmienić ciuchy, tak by nawet wpadając na tego pierwszego gdzieś na mieście, nie zorientował się, że ja to ja. Czy ja już powinnam dołączyć do parady oszustów?

Ku mojemu zdziwieniu, a nawet zadowoleniu kolejny absztyfikant wyglądał identycznie jak na zdjęciach. Ufff... Ba, zachowywał się i mówił dokładnie tak jak to sobie wyobrażałam. Jak? Jak Pan Wydawca! Pracował w wydawnictwie uniwersyteckim, więc mówił ładnie i składnie. Tak starannie, że z trudem mogłabym wyobrazić sobie jak wypowiada prostackie słowa. Nie wiem ile czasu minęło, ale z pewnością były to trzy kieliszki wina, kiedy zorientowałam się, że zdania trzykrotnie podrzędnie złożone nie są ani romantyczne, ani seksowne, ani nawet zabawne ale zwyczajnie męczące. Przerażające natomiast było to, że ktoś, kto przykuwał tak dużą uwagę do słów, pomylił to najważniejsze. Własne imię! Kilka dni po randce z Panem Wydawcą moją uwagę zwrócił profil na Facebooku osoby, która wyglądała identycznie jak Pan Wydawca. To była ta sama osoba. Tylko zupełnie pod innym imieniem i nazwiskiem? Jakie trupy skrywał w szafie Pan Wydawca, że nie mógł mi powiedzieć kim naprawdę jest? Tego się już nie dowiem, bo w tamtym momencie uśmierciłam wizję naszej potencjalnej relacji

A jednak postanowiłam dać mu szansę się jeszcze zrehabilitować. Nie Panu Wydawcy. Słowu "randka". I poszłam na kolejną. Tym razem panu przybyło lat. Konkretnie to cała dekada, które zaowocowały lekką siwizną na skroniach i zmarszczkami wokół ust. Ale machnęłam na to ręką. Tego samego nie mogłam już zrobić wobec faktu, że formalnie nadal miał... żonę. Owszem, kilka miesięcy (czy aby na pewno?) odszedł od niej. Do tej pory nie złożył jednak pozwu. Dlaczemu? Brak czasu? Pieniędzy? A może... Za maską deklaracji, że to już koniec, skrywała się przemożna chęć, by to jeszcze uratować. Beznadziejny przypadek oszusta. Ten pan nie starał się mnie zrobić w bambuko, lecz... samego siebie! Czy on i ona jeszcze do siebie wrócą? Kto wie.

Dla mnie w tamtym momencie jedno było bardziej, niż pewne - my się już nie spotkamy.  

Po tych mało zachęcających przekąskach miało mnie czekać danie główne i deser. Innymi słowy, dwie randki, na które naprawdę czekałam. Z nikim innym nie pisałam tak intensywnie i często jak z tymi dwoma. Zależało mi tak bardzo, że zostawiłam je sobie na koniec, bo... musiałam się odpowiednio przygotować. Zrobić bardzo staranny makijaż. Ale najpierw zrobię sobie maseczkę! Czy może... maskę? Zaczęły mnie dręczyć pytania, które do tej pory były uśpione jak niedźwiedź zimą. Czy mu się spodobam? A może rozczaruje się mną tak jak ja innymi? Czy w świecie rzeczywistym będzie ta sama chemia? Czy okaże się chemikaliami? Czy mam ubrać się seksownie czy udawać, że nieszczególnie mi zależy?  

Niedźwiedź się obudził. 

Ale to oznacza, że idzie wiosna. Moja maska zaczyna topnieć jak śnieg...

Tymczasem Was z pewnością dręczy jedno zasadnicze pytanie - co z siódmą randką? Cóż, ta jeszcze nie nastąpiła. Zawsze trzeba mieć koło zapasowe, prawda?

Ehh, kogo ja próbuję oszukać?

Tak - randki, szukanie miłości czy nawet przelotnego romansu to bardzo, bardzo przerażająca sprawa. Żeby nikt nie padł trupem, czasem trzeba założyć maskę. Ale trzeba samemu przed sobą i tą drugą osobą przyznać, że ona tam jest. I to nie jest moja prawdziwa twarz. I tak właśnie było w przypadku moich dwóch kolejnych randek, które - w przeciwieństwie do pozostałych - nie były jednorazowego użytku. I dlatego też poświęcę im oddzielny felieton. 

Aurora

Komentarze

  1. Uwielbiam słuchać twoich opowieści. Czekam na ciąg dalszy 😉❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj rozkręcasz się! Jestem w niemałym szoku ilu oszustów i bawidamków chodzi po ziemi...świetnie napisane!

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie