Bolesne rozliczenie

Skoro już w poprzednim felietonie ustaliliśmy, że na końcu każdej książki jest kropka, należy też wspomnieć, że na jej tylnej okładce znajduje się też mała niepozorna cyferka. Cena. Wszystko bowiem ma swoją cenę. To czy płatność boli czy cieszy wcale nie zależy od wysokości tej ceny, ale jakości samej fabuły zawartej w książce.

Przez wiele lat sądziłam, że nie spotka mnie żadne bardziej bolesne rozliczenie, niż to, które zachodzi co miesiąc między mną a niewinnie brzmiącą instytucją na trzy litery (czyt. ZUS).  Aż nadszedł mój rozwód.


 Dla tych, którzy myślą o zapewnieniu sobie takiej atrakcji życiowej od razu nadmienię, że to nie najtańsza opcja. Ale po rozwodzie jest jeszcze coś. Podział majątku. To okazało się bardziej raniącą procedurą dla Pana Czcigodnego. Za 9 lat wspólnego obcowania z moją osobą, w tym 7 lat małżeństwa zaoferował tyle, co za średniej jakości używany samochód znaleziony podczas bezsennej nocy spędzonej na przeglądaniu OLX. 

Gdy ten starał się mnie usilnie przekonać, że właściwie nie jest mi nic więcej winien, ja sporządziłam mu spis usług, które nieodpłatnie świadczyłam przez te lata. I to z uśmiechem na ustach. Lata, w których on nasz wspólny dobytek traktował jak hotel, ja zaś z roli sprzątaczki w mgnieniu oka przeistaczałam się w pielęgniarkę, kucharkę, praczkę, a bywało, że i kochankę. Spokojnie zasłużyłam sobie na Oscara. A co dopiero na znacznie większą sumę od Pana Czcigodnego. Dwukrotnie wyższą. Zabolało go to. 

Widząc jego marsową minę zaczęłam się zastanawiać. Czy jestem pazerna? Z moją listą w ręce spojrzałam w lustro i zaczęłam analizę tego, co on dał mi. Kto za co płacił? Kto co kupił? Kto wniósł w posagu więcej? Rety... Jakie to smutne, że coś tak wzniosłego jak miłość między dwojgiem kończy się bezpłciowym matematycznym rachunkiem.

I wtedy przypomniałam sobie tamten dzień. Moment, w którym wróciłam do mojego starego mieszkania z kilkoma walizkami. To był listopad, więc chłodne światło i świszczący za oknem wiatr potęgował wrażenie mizerności tych czterech ścian. Rozejrzałam się po kątach, ale z pół przymrużonymi oczyma, tak jak się patrzy na zbyt drastyczne sceny w horrorach. Nie działający kran. Brak Internetu. Urwany wąż pod prysznicem. Obgryziona przez chomika kanapa. I - zupełnie jak w prawdziwym horrorze - rozbryzgane czerwone plamy na całej ścianie. Krew?  Czyżby ktoś tu kogoś zamordował? W rzeczy samej to właśnie tu została uśmiercona miłość. To właśnie w tych czterech ścianach Pan Czcigodny każdego dnia zabijał we mnie poczucie, że jestem dla niego ważna. 

Z impetem zaczęłam szorować czerwone plamy. Z krwią byłoby łatwiej, ale to były plamy po malinach. Ich sprawcą była... papuga mojej nastoletniej bratanicy, która pod moją nieobecność zamieszkiwała to lokum. Eh...

Po tej rozgrzewce zaczęłam poważniejsze działania. Maraton wyrzucania wszystkiego, co tylko przypominało mi o tamtych latach. I Panu Czcigodnym. Było tego sporo. Czyż to nie wymowne, że musiałam po nim zbierać skarpetki nie tylko w trakcie małżeństwa, ale nawet już po rozstaniu. Do kubła na śmieci lądowały jego spodnie, koszulki i zdjęcia. Potem kubki. Szklanki. Ręczniki. A nawet lampa. Zegar. I wreszcie łóżko

Zmęczona i upocona położyłam się na kanapie. Tamtej nocy spałam tak głęboko, długo i błogo jak nie zdarzyło mi się od lat. Nadal śpię na kanapie. Stać mnie na nowe łóżko. Nie potrzebuję wcale pieniędzy Pana Czcigodnego, by kupić nowe. Ale nie stać mnie na utratę poczucia własnej godności

W rzeczy samej domagając się większej sumy pieniędzy po rozwodzie wcale nie walczyłam o pieniądze. Chciałam pokazać mu, że jestem warta wiele więcej, niż mnie podsumował.  

Owszem, w małżeństwie płaciłam za wodę, prąd, internet, Netflixa i wiele codziennych zakupów. Ale ani to, ani nawet usługi gastronomiczno-sprzątające nie były wcale moim najcenniejszym wkładem. Było nim moje szczere uczucie, uwaga, ciepło, empatia, akceptacja i wsparcie, na które mógł liczyć absolutnie zawsze. Nawet wtedy, gdy miałam PMS.

Jestem warta każdej sumy pieniędzy. 

Ale żadna suma pieniędzy nie znaczy tyle, co szczerze wypowiedziane słowa takie jak: 

"dziękuję", "przepraszam" czy też "proszę". 

Ciekawe, że niektórzy potrzebują stracić żonę, sporą część majątku i wiele lat, by być gotowym na tak bolesne rozliczenie z samym sobą, które sprawi, że z ich ust serca padną właśnie takie słowa. 

Pan Czcigodny był w agonii. Zaczął pisać do mnie tak namiętnie jak nie zdarzało mu się nawet w okresie wczesnego randkowania. Pan Czcigodny nie zapraszał mnie na randkę. Rozpaczliwie błagał o spotkanie. Właśnie był w trakcie bolesnego rozliczenia, w którym zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. I chce go wynagrodzić. Nie tylko godząc się na zaproponowaną przeze mnie sumą pieniędzy. Ale godząc się z bolesną prawdą, że proste działanie pokazuje, iż to on dał ciała...

Cóż, nie o jeden i nie on ostatni. Na podobne bolesne rozliczenie zebrało się również Panu Żołnierzowi, który lata temu porzucił mnie po kilku ognistych randkach, w czasie, których już poznawał swoją przyszłą żonę. Ten akurat zaprosił mnie na tradycyjną randkę. A ja się zgodziłam. Nie randkę. Na rozliczenie. Owszem, jestem pazerna. Od lat męczyła mnie chcica wobec Pana Żołnierza. Chciało mi się... usłyszeć słowa wyjaśnia. Nic więcej. 

By podkreślić w jakim celu przychodzę na randkę spotkanie, nie ubrałam szpilek. Nie umyłam nawet włosów. Ani nie pomalowałam ust na czerwono. Lekko czerwona zrobiłam się natomiast, gdy zobaczyłam ciacho czekające na mnie u progu wine baru, w którym mieliśmy się spotkać. Czas ewidentnie mu służył. Ładnie przycięty zarost, rozrośnięte barki, świetnie skrojone spodnie i ten błysk w oku... Czy jednak w środku też poukładał siebie tak jak na zewnątrz?

Postanowiłam trzymać się mocno swego zamiaru. Przyszłam go nie rozbierać wzrokiem, ale rozliczyć z przeszłości. Z resztą rozebrał się sam. Nie, nie w wine barze. W jego mieszkaniu! Jak do tego doszło? Być może to kwestia zbyt dużej ilości wina jagodowego. Tego jak opowiadał o swojej pracy spawacza, służbie w wosjku czy pasji do skoków z spadochronem. A może tego w jak dojrzały sposób opowiedział mi o tym, co wydarzyło się wtedy między nami. Obnażył się emocjonalnie, bym mogła mu znów zaufać. I fizycznie, bym mogła zobaczyć jego tatuaże. Był posiadaczem imponującej ilości nie tylko tatuaży, ale też mięśni. Podobnie jak Pan Ośmiornica służył w wojsku... Zaraz, zaraz... Czy ja pomyślałam właśnie o Panu Ośmiornicy? Cóż, myślałam nadal i to wszystkimi mackami zwojami mózgowymi. Ale przecież nie robiłam nic złego w lokum Pana Żołnierza. 

Prawda?

On tylko pokazywał mi swojego... gnata. Dosłownie. Z rozpiętą koszulą i nonszalanckim uśmiechem otworzył sejf, w którym trzymał broń palną. Co więcej, dał mi ją nawet potrzymać. Wycelowałam prosto w jego klatę. Ale... nadal nie czułam, że wyrównaliśmy rachunki

Na ten widok serce Pana Żołnierza musiało zacząć bić szybciej, bo... nachylił się nade mną do pocałunku, Przyparł mnie do ściany, odkładając twardą i zimną broń z powrotem na swoje miejsce. A na jej miejsce ja poczułam jego własną broń. Równie twardą, ale za to bardzo gorącą. To szło w bardzo złym kierunku. Dlatego ja musiałam wyjść dokładnie w tym momencie. Zostawiając Pana Żołnierza rozochoconego i gotowego na więcej. Nieświadomie zrobiłam jemu to, co on mi przed kilkunastu laty... Zemsta? Raczej bolesne rozliczenie. To była cena, jaką musiał zapłacić za psikusa z przeszłości. 

Wszystko ma swoją cenę. A już zwłaszcza mój cenny czas i zaangażowanie. Zmierzając samotnie do taksówki, czułam coś więcej, niż satysfakcję. Gdy Pan Taryfiarz podsumował na koniec mój przejazd na 13 złotych, zrozumiałam, że rozliczanie się z przeszłością wcale nie jest takie bolesne. Na drugi dzień, gdy Pan Żołnierz napisał o poranku, pytając jak mi się spało i co dziś mam w planach, doszło jednak do mnie, że poprzedniego wieczoru on wcale nie chciał podsumować przeszłości. On dopiero otwarł rachunek... I zdecydowanie miał ochotę na jeszcze kolejną lampkę wina. 

Teraz to mnie czekało bolesne rozliczenie z wczorajszego wieczoru. Czy chcę inwestować mój czas w więcej, niż jeden obiekt? Czy lokowanie swoich zasobów w kilku miejscach jest opłacalne? Czy mnożenie kolejnych randek przyniesie mi jakikolwiek zysk?  A może zamiast zadawać te pytania, powinnam przyjrzeć się temu, kto ile sam we mnie zainwestuje. Nie tylko pieniędzy. Ale tego, co ma znacznie cenniejszego... Chciałam zobaczyć tą miękką część mężczyzny. 

Tymczasem Pan Ośmiornica nie odzywał się przez cały dzień. Pan Żołnierz sugerował powtórkę z rozrywki. Pan Totti zamiast kiełbaski, wysyłał pełne żalu i pretensji wiadomości. Pan Mecenas wydzwaniał po nocy pod pretekstem pisma w sprawie podziału majątku. A na czele tego barwnego pochodu stał Pan Czcigodny starający się wejść do tej samej rzeki. W moim zeszycie randkowym panował istny chaos, w którym ewidentnie tonęłam. Potrzebowałam wziąć oddech. 

W ostatecznym rozliczeniu musiałam przyznać bolesną prawdę, że to ja ponoszę odpowiedzialność za taki stan rzeczy. A żeby go zmienić, muszę podawać cenę za czas spędzony ze mną jeszcze przed randką. Tak, by każdy z absztyfikantów sam ocenił, czy go na mnie stać. Bo tania nie jestem. 

Aurora



Komentarze

  1. Tu przydałaby się dla każdego/ owego, lekcja aksjologii, w ujęciu ogólnym, dla uwypuklenia jaka jest hierarchia, co prawdziwe autentyczne a co instrumentalne...tak dla uporządkowania własnego JA...ale to może zbyt wiele, bo życie nie może polegać na katowaniu się ograniczeniami...dlatego finalnie, jako "wspólny mianownik" tych wszystkich różnorodności trafnie pojawia sie wnioskek, że dbanie o siebie - choć brzmi to egoistycznie, umacnia w poczuciu własnej wartości...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie