Tanie chwyty marketingowe

Po majowych burzach wychodzi słońce. A powietrze robi się rześkie. Po czerwcowych burzach przychodzi kolejna. I to taka z gradem. Innymi słowy, z nadejściem miesiąca ja i Pan Ośmiornica rozstaliśmy się, choć tak naprawdę nigdy nie byliśmy razem. 

I chociaż to był definitywny koniec gradowe pociski wciąż we mnie uderzały. Pytania wkradające się w zakamarki serca jak macki ośmiornicy w najgłębsze morskie szczeliny. Czy to ja go rzuciłam? Czy on mnie? Czemu właściwie się rozstajemy? Kim on właściwie jest? Czy to wszystko udawał? I czy to na pewno koniec?  Hmm... Skoro moje ostatnie słowa pożegnania brzmiały:

 "głupi chuju" 

(przynajmniej na to jedno pytanie sobie odpowiedziałam)

... to chyba już się nie odezwie. Ale... zaraz po tych słowach dodałam serduszko. Bo on mi też. Eh... 

I po chuja co mi to było?!

Cierpiałam. Czułam się jak narkomanka na głodzie. Choć właściwie nie wiem jak to jest, bo jedyną nielegalną substancją zmieniającą mój stan świadomości, którą kiedykolwiek zażyłam był pewien trawiasty papierosek skręcony przez mojego dawnego współlokatora (a zaznaczam, że nie był on ogrodnikiem). Zażyty jako środek przeciwbólowy, po którym myślałam, że umieram... 

Teraz znów umierałam. Inaczej. Tak jakby bardziej. Potrzebowałam silniejszego środka przeciwbólowego. Moja rodzinna lekarka z pewnością przepisałaby mi "Ibuprom zatoki", tak jak przepisywała to na każdy ból z jakim do niej przychodziłam (czy to były migreny, kac, grypa czy też weltschmerz wynikający z nieudanej randki). Ale ja naprawdę potrzebowałam czegoś, co uzależni mnie mocniej. Cukru




Zamiast do przychodni lekarskiej moje nogi poprowadziły mnie do cukierni. Ciastka nie skrzywdzą. Wręcz przeciwnie, po ich zjedzeniu można zyskać oponkę koło ratunkowe. Ja ewidentnie potrzebowałam jakiejś pomocy w wybraniu ciastka. Wszystkie głośno krzyczały: "zjedz mnie!". Błyszczące. Kolorowe. Fikuśne. I jak tu wybrać tylko to jedno? Nie mogąc się zdecydować, poprosiłam ekspedientkę o wskazanie mi tego najbardziej czekoladowego. Wiedziona jej obietnicą przeniesienia do czekoladowego nieba, zdecydowałam się na to, które mi polecała. 

Po pierwszej łyżeczce wiedziałam, że byłam zaledwie u progu tego nieba. Jej zapewnienia okazały się jedynie chwytem marketingowym

Nie byłam jednak zła na panią ekspedientkę. W końcu sprzedanie ciastka to jej praca. Byłam zła na Pana Ośmiornicę. Bo uświadomiłam sobie, że być może wszystkie jego zapewnienia i poczynania były również  jedynie tanimi chwytami marketingowymi. Czułam niesmak. 

Potrzebowałam sobie dosłodzić w inny sposób. I nie musiałam długo czekać na porcję mentalnego cukru. Podwójną porcję. Od ponad tygodnia trwał pojedynek między dwoma osobnikami płci męskiej i rasy ludzkiej. Panem - Ex - Czcigodnym, a Panem Żołnierzem. O to, kto zasypie mnie ciekawszymi prezentami, propozycjami i komplementami. Kwiaty z ckliwymi liścikami. Czekoladki. Skok z spadochronem. Weekend w SPA. Spływ dziką rzeką. Kąpiel w płatkach róż. Bilet na koncert Dawida Podsiadło.

Gdyby to działo się w filmie uznałabym, że kogoś zbyt mocno poniosło. Ale te wszystkie fanaberie działy się tuż pod moim nosem! Fanaberie? Cóż, tego typu zachowania byłyby wskazane, gdyby jeden z drugim byli moimi absztyfikantami. Tymczasem jeden od dwóch tygodni był moim byłym mężem. A drugi niedoszłym kochankiem, z którym odbyłam jedno posiedzenie przy winie. 

Winna czułabym się, korzystając z tych wszystkich propozycji. Toteż solennie odmawiałam. Ale już prezenty pozwoliłam sobie zachować. Rozważałam jeszcze jedynie koncert Dawida Podsiadło. Bo to jednak Dawid Podsiadło, a nie byle grajek... To źle? Dobrze? Bardzo źle? Powinnam odmówić?

Właściwe pytanie brzmiało jednak inaczej - ile mnie to będzie kosztować? Może te wszystkie prezenty wcale nie były prezentami. Może to były jedynie tanie chwyty marketingowe. A przyjęcie ich miałoby konkretną cenę.

150 złotych. 

Tyle zapłaciłam za lekcję tańca, na którą się umówiłam. Tego mi było trzeba. Konkretna cena. Konkretne oczekiwania. Bez zbędnego zastanawiania się kto jakie ma intencje i czy przypadkiem nie są one z rodzaju tych, po których kogoś musisz obwołać głupim ch... Pardon, powtarzam się...

Gdy tylko wyszłam na parkiet nagle wszystkie moje troski zniknęły. Właściwie to na całej sali nie było nic i nikogo. Oprócz mnie i Pana Tancerza. Po pierwszych pięciu minutach wiedziałam już, że salsa to nie ostry sos. A jeszcze bardziej wiedziałam, że nic nie potrafię... Mój partner poruszał pupą bardziej zmysłowo, niż ja! To było nie fair. Ale też było jasne, że był gejem. Uff...

Mniej więcej tak to czwartej lekcji... 

Gdy na drugiej lekcji zaczął komplementować to jak bardzo jestem luźna w biodrach (co wyczuł to drogą  organoleptyczną) i gdybać z jakiś aktywności może to wynikać, nie miałam jeszcze żadnych podejrzeń. Gdy na trzecim spotkaniu przed lekcją zrobił mi kawę i zaczął żartować, że znów będziemy na siebie lecieć (niestety nie jestem mistrzem piruetów), obudził się we mnie wewnętrzny Sherlock Holmes Na czwartym spotkaniu wyznał, że jest po rozwodzie, a gdy (trzymając za rękę!) wypytywał o moje sprawy sercowe, miałam wrażenie, że brakuje nam tylko świec i butelki wina. Gdy starał się ustawiać kolejne spotkania zawsze tak, bym była jego ostatnią kursantką i odprowadzał mnie do samochodu, nie mogłam dłużej udawać, że nic nie ma na rzeczy. 

Tylko czy on przypadkiem nie udawał?

Przecież miał w tym konkretną korzyść, by mnie w sobie zauroczyć!  Taka kursantka będzie pragnąć coraz więcej i coraz bardziej... lekcji tańca! Czyżby to były zatem wyłącznie tanie chwyty marketingowe?!

Jak to sprawdzić? Pójść w tańcu o jeden krok za daleko? Phi. To akurat byłoby tanie zagranie z mojej strony. Postanowiłam powiedzieć Panu Tancerzowi to samo, co Panu Ośmiornicy.

"Głupi chuju"?

Spokojnie, zostawiam to nieeleganckie określenie na naprawdę specjalne okazje. Powiedziałam mu, że przez jakiś czas nie będziemy się już spotykać. Rezygnuję.

Odesłał grzeczną wiadomość, w której ubolewa, że mnie nie będzie. Dokładnie taką jaką otrzymuje się z automatu po anulowaniu subskrypcji otrzymywanej od sklepu obuwniczego. 

A więc jednak. To faktycznie były wyłącznie tanie chwyty marketingowe. Pan Tancerz szukał stałego związku. Z wypłacalną klientką. Czego chciał Pan - Ex - Czcigodny? Kogoś kto załata jego podziurawione rozwodem poczucie własnej wartości? Po co byłam potrzebna Panu Żołnierzowi? Czyżby nie dawało mu spokoju, że od 12 lat jestem niezaliczonym numerkiem na jego liście? I wreszcie czy Pan Ośmiornica zbyt długo przebywał w morskich głębinach i szukał jedynie źródła ciepła, by ogrzać zziębnięte serce?

Ile w tym maratonie czułych słów i słodkich gestów jest tak naprawdę męskiego ego? A ile mnie. Komu tak naprawdę zależało nie na tym czym mogę się odpłacić, a na mojej osobie?

Zamiast tańca musiałam ćwiczyć dykcję. Głośne i wyraźne odmawianie na wszelkie możliwe sposoby. Dokładnie tak jak się robi z namolnymi akwizytorami stosującymi tanie chwyty marketingowe. 

Aurora

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie