Danie główne czy deser?

Po czym poznać, że jesteś singielką? Najłatwiej po... lodówce. Jest wypełniona głównie światłem. Oprócz tego w tej mojej były jeszcze marchewki (zawsze są!), skyr (ma długą datę ważności), ocet jabłkowy (fuj, naprawdę?!), kostka masła (jak nic innego zapewnia poczucie bezpieczeństwa) i... to by było na tyle. Była pusta jak mój żołądek. Pora ruszyć na łowy. Do sklepu, znaczy się.

Po czym  poznać singielkę w markecie? Zamiast wózka bierze koszyk do ręki. Albo w ogóle rezygnuje z środka transportu towarów. Zwykle wyszukuje mięsa pakowanego pojedynczo. A że o to ciężko, wybiera te pakowane po kilka sztuk. A gdybym tak chciała zjeść kaczkę? Producenci zupełnie mają w nosie kulinarne upodobania singli, bo tego typu specjały zazwyczaj sprzedawane są w całości. Mówiąc konkretnie, w wersji dla par albo rodzin. Zrezygnowana wrzuciłam do koszyka to, co zawsze. Czyżbym była skazana na jedzenie mrożonki chińskiej z puszką tuńczyka i litrem sosu sojowego do końca moich dni?

Przecież zawsze można iść do restauracji! Na randkę znaczy się. 


Spotkanie z przedstawicielem płci brzydkiej przeciwnej to wręcz doskonały pretekst do tego, by zjeść coś wykwintnego, drogiego lub nieoczywistego. Nawet jeśli na randce nie będzie się kleić, zawsze można zamiast o pogodzie, rozmawiać o jedzeniu.  Od biedy zamówić kleik. A gdy jest spięta atmosfera, również niezobowiązującą lampkę wina. Gdy ktoś powie coś niesmacznego, można należy zagłuszyć to apetycznym kęsem. Na przykład, porcją azjatyckiej sałatki z grillowanym łososiem. Mmmm.... Na samo wspomnienie mam mokro w ustach. 

Owszem, byłam aż tak głodna czekaniem na to, co wydarzy się między mną a Panem Ośmiornicą, że siłą rzeczy sięgnęłam po... przekąskę. Innymi słowy, przyjęłam zaproszenie Pana Żołnierza na kolację. W końcu to tylko kolacja.

Prawda?

I choć z jego ust padały same słodkie słówka, a jedzenie naprawdę wytrawne, czułam lekki niesmak. Czyżby między zębami utknęły mi kawałki czerwonej cebuli? Nie, to nie było to. To było coś czego dawno nie czułam. Krewetki? Nie, te jadłam tydzień wcześniej na kolacji u kumpeli. A więc to musiał być... niesmak do siebie samej

!?

Czyżbym była jedną z tych dziewczyn, pardon, kobiet, by nie powiedzieć lafirynd, które chodzą na randki, tylko po to by się... najeść? Czytałam niedawno przy śniadaniu o tym niechlubnym trendzie. A ja nie lubię być modna. W gruncie rzeczy jestem raczej staroświecka. Lubię, gdy mężczyzna zaprasza. Na jedzenie. I za nie płaci. Nie mam na moją tezę potwierdzenia wyników badań amerykańskich naukowców, ale śmiem twierdzić, że szybkość tego jak absztyfikant wyciąga portfel, gdy wobec pustych talerzy nadchodzi kelner, a także grymas na jego twarzy wobec kwoty na rachunku, wiele może powiedzieć o nim samym.  

Dla pozbycia się resztek między zębami z kolacji z Panem Żołnierzem, użyłam nici dentystycznej. By pozbyć się resztek poczucia winy, użyłam samochodu i portfela. Znów ruszyłam na zakupy. Tym razem to ja zamierzałam się wykazać. Plan? Maksymalnie zapełnić lodówkę. 

Pizza. Awokado. Jajka. Ser. Świeże pieczywo. Sałatka surimi. Masło. A nawet majonez! Macie rację, to stanowczo za dużo jedzenia jak na jedną osobę. Tego wieczoru w moim mieszkaniu ponownie miał zjawić się gość. Mężczyzna. Dlatego nie kupiłam parówek. Zatroszczyłam się jednak o szampana. Pan Ośmiornica i ja mieliśmy co świętować. On powiedział "tak". Przyjął ofertę pracy amerykańskiej firmy, która miała swój oddział w Polsce. To oznaczało jedno. Nie będzie jadł brukselek. Zostaje w krainie pierogów. Ale przecież... miał być w moim menu sezonowym! 

Hmmm...  Nagle zamiast euforii ogarnęły mnie... wątpliwości. W końcu owoce morza to nie propozycja codziennego obiadu. Bynajmniej nie w tej szerokości geograficznej. I nie, dopóki póty nie noszę nazwiska Kardashian. Na co dzień znacznie bardziej wolę rosół. A ostatnio potrawkę z marchewki, cukinii i kurczaka. Innymi słowy - zaczęłam zastanawiać się czy Pan Ośmiornica w ogóle nada się na... danie główne? To znaczy na wiązek z długim terminem przydatności.

Tego wieczoru zamiast robić to, co każda pospolita para robi, gdy są sami we dwoje, tj. grać w planszówki, układać puzzle czy też oglądać film przyrodniczy, postanowiłam przekonać się,

Pierwszym krokiem do tego, by sprawdzić jak mogłoby być z kimś na co dzień jest... porozrzucanie po całym mieszkaniu zużytych chusteczek i skarpetek?!  Cóż, ja podałam do stołu  pomidorówkę

Tak jak bulion jest bazą do robienia pomidorówki czy ogórkowej, tak tamta zupa również była zaledwie tłem do wykreowania pewnej atmosfery. Tym razem nie patrzeliśmy sobie romantycznie w oczy. Oka co najwyżej łypały na nas z talerza. W rzeczy samej chciałam coś zobaczyć.  Przyjrzeć się głębiej Panu Ośmiornicy. Ten wyglądał apetycznie jak zawsze. A jednak inaczej. Być może to tylko zmiana dotychczasowej perspektywy. Perspektywy kobiety, która miała by przestać z nim randkować. A zwyczajnie z nim być. Czy ja siebie widzę obok Pana Ośmiornicy w sytuacji tak prozaicznej jak ta pomidorówka?

Czy będzie siorbał?

Czy będzie marudził, że zupa była za słona?

Czy pozmywa po kolacji?

Czy będzie domagał się deseru? 

Czy odwdzięczy się, gotując też dla mnie?

Zadziwiające jak wiele odpowiedzi może przynieść jeden talerz wypełniony czerwoną zawartością... I owszem! Kilka dni później Pan Ośmiornica również podał mi zupę. Czarną polewkę. No, może nie dosłownie. W końcu w tych czasach o gęsią czy kaczą krew równie trudno jak o sensownego faceta. Nie mniej, zamiast zupy, zgotował mi... olewkę.  

Nadchodzący weekend aż prosił się o randkę. Ja miałam pusto w grafiku. I on również A jednak zamiast zapełnić ten czas i brzuchy wspólnymi lodami czy goframi, Pan Ośmiornica wolał się ze mną zabawić. W podchody. Gdy wysyłałam zdjęcia, lajkował. Gdy napisałam, odpisywał. Gdy zapytałam, odpowiadał. Nuuudy. Ostatecznie ja zaproponowałam inną zabawę. W chowanego. Zamilkłam, znaczy się.

A on nie szukał. 

Po co samiec miał iść na łowy, skoro już był najedzony?

Po kilku dniach to ja znalazłam. Odpowiedź. Pan Ośmiornica był zdecydowanie składnikiem do menu sezonowego. Ten związek od początku miał termin przydatności. I nie miało to absolutnie nic wspólnego z tym gdzie i kiedy wyjedzie do pracy. Byłam dla niego deserem. Po jakimś czasie karmienia się zbyt dużą ilością cukru, każdego zemdli.

Zadziwiająco szybko pogodziłam się z tym, że to naprawdę koniec. Nie wiedziałam tego. Po prostu czułam. Czułam, że nie chcę relacji, w której facet traktuje zaproszenie mnie na lody tak jak Tom Cruise misje teoretycznie niewykonalne. Nie po to wychodziłam z jednej relacji, w której spędzałam samotne weekendy (czyt. małżeństwo), by wejść w związek, w którym spędzam samotne tygodnie (czyt. znajomość z Panem Ośmiornicą).

Czy ostatecznie wylałam talerz pomyj na Pana Ośmiornicę? Nie. A czy truskawki czy jagody są gorszymi owocami tylko przez to, że są z nami tylko przez kilka miesięcy w roku? Wręcz przeciwnie! Czy deser jest warty mniejszej ceny, niż danie główne? Nie w moim świecie. Być może przez to, że jestem dziennikarką słodkiej branży. A może dlatego, iż jeszcze bardziej jestem łasuchem, w każdym razie uznałam, że Pan Ośmiornica był deserem wartym zjedzenia. To nie był zmarnowany czas.

Bo nie każda relacja musi kończyć się tym, że "żyli długo i szczęśliwie". W końcu dorosłam do tego, że "end" nie zawsze musi być "happy" tak jakby chcieli tego hollywoodzcy scenarzyści, by mimo wszystko czuć satysfakcję z fabuły jaką napisało samo życie. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że zwolna jestem gotowa na... danie główne. Nie z nim.  Z Panem Żołnierzem? Coraz więcej na to wskazywało. Ale Pan Żołnierz nie jadał dań głównych. Był wegetarianinem, znaczy się. Ale... chyba potrzebowałam na początek czegoś lekkostrawnego do schrupania. W końcu mój przyzwyczajony do bulionów, czekolady i marchewek żołądek nie zbyt dobrze sobie radził z trawieniem ośmiornicy. Lekka niestrawność została.

To może zamiast sięgać po przekąskę, lepiej zrobić sobie detoks?

To brzmiało jak dobry plan. Ale może być mniej wykonalny, niż to czym parał się wspomniany celebryta z serii "Mission impossible"... 

Aurora 

Komentarze

  1. Ośmiornicę zostawiamy w odmętach oceanu 😅🤣😂

    OdpowiedzUsuń
  2. Pan Ośmiornica w samym założeniu chyba nie był nastawiony na permanentną konsumpcję, a wydaje się raczej, że intencji do wspólnego kulinarnego eksperymentowania w sobie również nie wypracował. Fundamentem po przeczytaniu tej historii jest to, że odnaleziony został pozytywny aspekt tego doświadczenia, z apetytem nic się nie stało a smak wciąż jest...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlatego nie kupiłam parówek ❤️😂 uwielbiamy twoje poczucie smaku ❤️

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie