Przeciwieństwa się przyciągają?!

Sól i karmel (słony i słodki). Flip i Flap (gruby i chudy). Rose i Jack (bogaty i biedny). A jeśli już na Titanicu jesteśmy, to i Leonardo di Caprio i każda kolejna jego dziewczyna (stary i młody). Od wieków otrzymujemy wielorakie przesłanki ku temu, by stwierdzić, że przeciwieństwa faktycznie się przyciągają. Właśnie. Przyciągają
Ale czy... pasują




W lodach i czekoladzie sprawa jest jasna i prosta. Czuć to na podniebieniu. Ale już w życiu uczuciowym - nie wiedzieć czemu - sprawy się komplikują. Jak to jest zatem z tymi przeciwieństwami? 
By to stwierdzić nie warto zatrudniać grona wybitnych naukowców z USA. Tego typu eksperymenty najlepiej przeprowadzać na sobie. I choć mamy tu do czynienia z najczystszym rodzajem chemii, nie w laboratorium. Lepiej w kawiarni, restauracji lub innym miejscu, w którym uskutecznia się romantyczne spotkania dwojga, dalej zwane randkami

Im dłużej randkowałam tym bardziej jednak rozważałam zaszycie się w laboratorium. Moja lista absztyfikantów rosła odwrotnie proporcjonalnie do listy miejsc, które miałam do wyboru na tego typu schadzki. Tych było coraz... mniej! Nie chciałam uchodzić na mieście za seryjną lafirydnę, która co rusz zmienia facetów. Cóż... jak to zrobić, skoro ci zwyczajnie nie pozostawiali mi innego wyboru! Nie iskrzyło. Czyżby nazbyt mocno zapamiętali lekcje chemii, na których nauczyciel ostrzegał, że tam, gdzie chemia, trzeba uważać na iskrę? Eh... być może. Bo iskry nie było, ani też chemii. Ale ja wolę odważnych ryzykantów. Gdy tylko dochodziło do pierwszego spotkania nie tylko okazywało się, że kolejni absztyfikanci nie tyle nie posiadają takowych cech, ale w ogóle są przeciwieństwem tego, co w relacji z mężczyzną szukam i czego oczekuję. 

A oczekuję, na przykład, uśmiechu na powitanie. Tymczasem taki Pan Smęt poczęstował mnie mdłym uściskiem dłoni i wyrazem twarzy jakby do jego kawy niefortunnie dosypano łyżeczkę soli zamiast cukru. Po pięciu minutach spędzonych w jego towarzystwie to raczej ja wyglądałam jakby ktoś oprócz soli dolał mi do filiżanki również sfermentowanej śmietany. Dlaczego w ogóle się z nim umówiłam? Cóż, pozornie było między nami mnóstwo podobieństw! Pan Smęt sam remontował swój dom na wsi. Uwielbiał piesze wędrówki po górach. Ciszę lasu. Nieoczywiste tatuaże. Podobnie też jak ja, miał kilkoro rodzeństwa. I jeden ślub na koncie. 

W kwadrans zdążył mi opowiedzieć historię swego małżeństwa. Być może, a nawet na pewno dlatego, że trwało ono zaledwie pół roku. W głównej mierze tylko dlatego, że przez większość czasu czekał na... rozwód. I to jedno słowo i ta okoliczność było wyczerpało listę podobieństw między mną a Panem Smętem. 

O tym jak bardzo nie kleiła się rozmowa mógł świadczyć jego wzrok błądzący wszędzie, tylko nie spoczywający na mnie. Gdy ludzie naprawdę nie mają o czym ze sobą rozmawiać, na tapet biorą pogodę. Jak bardzo dramatycznie musiało zatem być między nami, skoro Pan Smęt zaczął komentować... wykończeniówkę wnętrza pubu, w którym sączyliśmy herbatę. Najwyższa pora zacząć ją pić. I to chybcikiem. Co z tego, że jest gorąca? Między nami było chłodno jakby ktoś położył tuszę zdechłej ryby. Podczas, gdy Pan Smęt mętnym spojrzeniem nadal wpatrywał się nieścisłości w fugach na podłodze, ja błagalnym spojrzeniem wlepiałam swój wzrok w kelnerkę. Ta - jak na złość - nie podchodziła.

Popełniłam błąd, nie umawiając się na sekretne hasło z którąś z moich przyjaciółek, po napisaniu którego ta dzwoni z zawiadomieniem, że właśnie gigantyczna gąsienica wpełzła do mojego domu, więc muszę wiać. Ale o wiele większym błędem było założenie to, że skoro Pan Smęt ma mniej więcej tyle samo lat, wzrostu (?!), domów i małżeństw na koncie, co ja, będzie o czym rozmawiać. Nie kliknęło. To ja kliknęłam: "delete".

W rankingu nieudanych randek Pan Smęt zajął zdecydowanie jedną z najwyższych pozycji. Kolejny kandydat do podium zaszczytnego miana od razu plasował się wyżej. Bo był wyższy. I to sporo. Wyszłam z założenia, że to przeciwieństwo może być dobrą wróżbą. I świetną sposobnością do założenia imponujących szpilek. 

Ale dostałam zaproszenie na... spacer. To zniechęciło mnie do wysokich obcasów, ale już do wysokiego absztyfikanta nie. Przeciwnie. Też uwielbiałam spacery. Tym razem zamiast szukać powierzchownych podobieństw, które mogą być wspólne dla jakiegoś miliarda ludzi na tym świecie,  skupiłam się na tym, co ma jakieś głębsze znaczenie. Na pasji. Na przykład, jedzeniu! Jeszcze na etapie randkowania online okazało się, że stanowił niebagatelny element życia. Tak oto  zamiast zdjęcia (tych) kiełbas i parówek zaczęłam wreszcie dostawać zdjęcia naprawdę apetycznych potraw.

Jedzenie było też motywem przewodnim naszego nocnego spaceru. Żeby była jasność, podczas przechadzki nie jedliśmy nic. Niekoniecznie dlatego, że randka odbywała się w parku i niekoniecznie dlatego, że o godzinie 21.00, kiedy wszystko było zamknięte. Za to jego usta się nie zamykały (w przeciwieństwie do Pana Smęta). Tak o to wyszło, że kolejny absztyfikant nie spożywał żadnych pokarmów. Był na poście. W stanie ketozy. Nie wiem czy to skutek uboczny tego stanu, ale przez całe nasze spotkanie mówił wyłącznie o sobie. Przez co ja raptem po godzinie byłam w stanie agonii. Czego się dowiedziałam? O nim samym właściwie nic. Ale zyskałam mnóstwo wiedzy na temat tego jak cukier i nabiał są złe. Kim są bracia Rodzeń. Co daje chodzenie po górach na czczo. Ile kalorii na dobę to za dużo. Tego było za dużo!

Przecież to miała być randka, a nie niebiletowany stand up kolejnego narcystycznego oszołoma, któremu ewidentnie brakowało węglowodanów i dobrych manier (nie wiadomo czego bardziej). I nic tu nie pomoże tłumaczenie, że przestał zadawać ludziom pytania, zrażony tym, że któregoś razu ktoś mu brzydko odpowiedział...  

Kto by pomyślał, że tak podobne zainteresowania mogą okazać się tak dużym przeciwieństwem. Co jak co, ale trzeba mieć w sobie ogromne pokłady bezczelności, by sądzić, że redaktorka magazynu branży cukierniczej, dziennikarka kulinarna i ekspertka rynku czekolady będzie miała ochotę umawiać się z kimś, kto na co dzień żywi się wyłącznie energią słoneczną. Takie przeciwieństwa się raczej... pozabijają

Te przykre doświadczenia, które wręcz kalały słowo "randka", prawie zamordowały też moją chęć dalszego kontynuowania eksperymentu. Spotkań z przedstawicielami przeciwnej płci. A już z pewnością przypieczętowały przekonanie co do tego, że przeciwieństwa się przyciągają. A właściwie odpychają

Owłosiony tam, gdzie trzeba i twardy tak jak trzeba mężczyzna z swej natury jest na tyle innym stworem stworzeniem od kobiety, że gdyby jeszcze w pozostałych sferach miał się znacząco różnić, mógłby z tego wyjść niezły galimatias. Dokładnie taki jak w mojej szafie. Pora zrobić porządek. Spódniczki z spódniczkami, a spodnie do spodni. Brudne do prania, a tam białe z białym, a czarne z czarnym. Podobne z podobnym. Wtedy jest znacznie łatwiej i prościej. 

I wtedy nagle wszystko się skomplikowało. Z mojego telefonu rozbrzmiał dźwięk, którego nie słyszałam od bardzo dawna. Tylko jedna osoba w moim telefonie miała przypisany ten dźwięk. Pan Ośmiornica. Nagrał mi ponad pięciominutową wiadomość. Mnie zajęło znacznie dłużej zastanawianie się czy ją odsłuchać. Naszą znajomość nie zakończyliśmy - mówiąc delikatnie - w zbyt słodkim tonie. 

Oczywiście, że wygrała moja ciekawość. A może... tęsknota za jego głosem? Czy bałam się tego, co usłyszę? Czy też raczej tego jak zareaguję na jego ciepły, głęboki męski głos?

Moje najgorsze obawy spełniły się. Przesłuchałam jego wiadomość trzy razy. Nie mogłam w to uwierzyć. Za każdym jednym coraz bardziej czując się jakby ktoś okrywał mnie ciepłym kocem po długiej nocy spędzonej w ciemnym i zimnym lesie. Jak to możliwe, że wypowiadane przez niego słowa brzmiały tak kojąco? Byliśmy do siebie podobni. Z tej samej... bajki?
Nasza historia raczej przypominała skomplikowaną fabułę komedio-dramatu. Pan Ośmiornica fascynował się filmami, na których ja zasypiałam nim na ekranie pojawił się tytuł. Kręcił zdegustowany nosem, gdy piłam sok z kiszonych buraków. Nie miał ani jednego tatuażu ani na sobie, ani w planach. Chodził spać dopiero w godzinach, w których ja często stawałam. Ale te i inne przeciwieństwa to były głupiutkie drobnostki. Większe znaczenie miało to, że potrafiliśmy się z tych przeciwieństw śmiać. Z resztą nie tylko z tego. Zdecydowanie łączyło nas poczucie humoru. A to wynikało z tego, że widzieliśmy świat i ludzi i zdarzenia niemal identycznie. Jednym słowem: łączyło nas sedno

Dlaczego w takim razie nadal nie byłam Panią Ośmiornicową? A ostatnia wymiana zdań między nami nastąpiła miesiąc temu i była pyskówką rodem z taniego melodramatu? Cóż, wśród rzeczy, które mieliśmy podobne były również nasze lęki. I to one ostatecznie nas poróżniły.

Czyżby Pan Ośmiornica postanowił się im wreszcie sprzeciwić? Nie przekonam się, jeśli nie pójdę na spotkanie. Czy chcę? Phi. Czy się boję? Tym bardziej. Gdy do jednego człowieka przyciągają nas zarówno wszelkie podobieństwa jak i przeciwieństwa, wszystko się może wydarzyć. Czy na to wszystko jestem gotowa? Dowiem się wkrótce. 

Aurora


Komentarze

  1. Zostawi cię i znowu wrócisz do męża 🫰

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tu nikt nikogo nie zostawił. Powiedzieliśmy sobie oboje pass. I nie bardzo ZNOWU bym mogła wrócić do męża, skoro ani razu po odejściu od niego do niego nie wróciłam.

      Usuń
    2. Z tego co słyszałam, spotkałaś się z byłym mężem i nie tylko 🧹

      Usuń
    3. Spotkałam się i nie jest to żadnym tabu, wręcz o tym piszę wprost. Ale do powrotu do niego daleeeka droga. A właściwie jej brak ;)

      Usuń
  2. No tak bo ciebie trzeba utrzymywać... Zapomniałam 💵

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie 🤣🤣🤣🤣🤣🤣

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie