Co założyć na ostatnią randkę?

Na ostatnie pożegnanie, znaczy pogrzeb, ubieramy się na czarno. Jasna sprawa. Ale co założyć na ostatnią randkę

Tak. To pytanie jątrzące się w moim sercu mogło oznaczać tylko dwie opcje. Niebawem nastąpi koniec świata. Albo... 

Pan Ośmiornica wyjeżdża wreszcie do Brukseli. 
Na stałe. 



Eh...
Na samą myśl, że mam spotkać się z nim po raz ostatni robiło mi się czarno przed oczyma jakby faktycznie miał nastąpić jakiś Armagedon. Tymczasem dotarłam jedynie na koniec mojej szafy. I nadal nie znałam odpowiedzi na zadane w pierwszym akapicie pytanie.

Nie widzieliśmy się od dobrych dwóch miesięcy. W tym czasie zdążyłam opalić się na ciemną czekoladę. I wypić zabielaną kawę z tuzinem innych facetów. Odbyły się też Igrzyska Olimpijskie, a ja mimochodem (i bez medalu) dobiegłam kolejnego roku życia. Innymi słowy, mogło zmienić się wszystko...
... między nami. 

Czy to będzie tylko formalne uściśnięcie macki dłoni? Co istotniejsze, czy gdy je sobie uściśniemy nadal będą między nimi przeskakiwać iskry? A może on chce spalić za sobą most? Zatopić ze mną smutki? Czy też wylać wiadro pomyj? Zakładałam każdą opcję. 

Jeszcze kilka dni temu wszystko było takie proste! Miałam zaplanowany cały miesiąc do przodu. Wiedziałam dokładnie czym będę się zajmować, gdzie będę i z kim. Co więcej, dokładnie wiedziałam również, co na siebie włożę na każdą z tych okoliczności! 

W poniedziałek miałam rozkładać nogi przed Panem Doktorem. Innymi słowy, czekał mnie pobyt w szpitalu i mało sympatyczny zabieg ginekologiczny. Wiadomo, obszerna koszula flanelowa i leginsy w kolorze khaki. Kilka dni później miałam już rozkładać nogi na plaży. W walizce czekały trzy komplety strojów kąpielowych. I kilka spódniczek, na wypadek, gdyby wieczory były chłodne i trzeba było znaleźć kogoś do ogrzewania. Następnie czekało mnie rozkładanie na czynniki pierwsze mojego życia. Czyli udział w warsztatach dla kobiet gdzieś daleko po środku lasu. Nie byłam pewna czy słuszniejszym wyborem będzie spakowanie kaftanu bezpieczeństwa czy też ogrodniczek. Jedno było pewne - najważniejszy jest zapas chusteczek. I spray na komary. Ostatnim punktem wrześniowego programu był wyjazd na targi. Standardowo, powrzucam do auta kilka marynarek i mało wygodnych butów, dzięki którym bez większego ambarasu zamienię się w poważną businesswoman. 

Jakim cudem w ciągu jednego miesiąca zdołam się bez większego uszczerbku na zdrowiu przemieszczać się między Śląskiem, Warszawą, Grecją, Warmią i Poznaniem? Co gorsza, jak zdołam bez uszczerbku na zdrowiu psychicznym przeistaczać się z pacjentki, w gorącą plażowiczkę, następnie leśną nimfę, by skończyć jako pani redaktor? Phi. Kto jak nie ja? To nie problem. 

Od tamtego dnia, w którym Pan Ośmiornica zaproponował pożegnalne spotkanie, w cudowny sposób zniknęły z mojego życia wszelkie problemy. Głowiłam się tylko nad jednym: co ubrać naostatnią randkę. Seksowną mini, by sprawdzić czy jego macki nadal działają na mój widok? Dostojną sukienkę, by pokazać mu swoją klasę? Czy też bluzę dresową, by zaprezentować dystans do sytuacji.
Ale tak naprawdę wcale nie chodziło o ciuchy. Zastanawiałam się jakąile siebie chcę mu pokazać... 

Nagle zdałam sobie sprawę, że ostatnia randka ma wiele wspólnego z tą pierwszą. Znów wróciłam do punktu wyjścia, zastanawiając się  nad moim i jego założeniem, co do jej przebiegu. Czy bardziej chcę się odsłonić czy zakryć.

Bałam się.

Ale jeszcze bardziej cieszyłam. I tak oto znów spotkaliśmy się na rynku tego samego miasta, gdzie pół roku temu wszystko się zaczęło. Z nieśmiałymi uśmiechami na twarzach zmierzaliśmy ku sobie z dwóch przeciwnych stron. On z wielkim pudełkiem czekoladek. Ja z rozwianym włosem i długą zwiewną spódnicą. Brakowało jedynie w tle muzyki, by ta scena przypominała kadr żywcem wyjęty z nazbyt romantycznego filmu. Pardon, muzyka była. I to bardzo głośna! Właśnie trwało muzyczne pożegnanie lata. I ktoś na scenie wydzierał się tak jakby ogłaszał nie koniec pory roku, a świata. Czyżby to i wszechświat znowu do mnie krzyczał i dawał wymowne znaki? Czyżby wkrótce ochłodzenie miało nastąpić nie tylko w przyrodzie, ale też między nami?

Cóż, wiele na to wskazywało. Bo Pan Ośmiornica zabrał mnie na zimne i surowe jedzenie. Sushi. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Przynajmniej rozmową nie nazwałbym tego, co nastąpiło. To było jak wybuch wulkanu słów i lawina śmiechu. Nic dziwnego, że nawet nie zauważyliśmy, kiedy w lokalu zrobiło się pusto, a my zostaliśmy ostatnimi klientami. Błagalny wzrok kelnera mówił sam za siebie. Wyszliśmy. Ale to wcale nie oznaczało końca randki. 
Dopiero się rozgrzewaliśmy. Dosłownie i w przenośni. 

Sushi było jedynie przystawką. Siedząc na ławeczce, gdzieś między jedną a drugą latarnią w sercu wielkiego miasta, przeszliśmy do konkretów. Spraw sercowych. Kotlet schabowy jest bardziej ciężkostrawny, niż ryż z łososiem owinięty w wodorosty, a jednak też solidniej syci. Cóż, nie wszystko, co sobie powiedzieliśmy było łatwo przetrawić. A jednak z każdą kolejną minutą czułam się bardziej usatysfakcjonowana. Pan Ośmiornica okazał się hojny w szczerości, wyjaśnieniach, przeprosinach i dziękowaniu. A najbardziej w przytulaniu. 

Ale nawet i to nie pomogło, gdy na miejskiej ławeczce zastała nas głęboka noc. I ziąb. Zaczęliśmy drżeć z zimna. Być może dlatego, że byliśmy bardzo nadzy, choć wciąż w pełni ubrani. Pora było zakończyć ostatnią randkę

I tak oto finalizowaliśmy tą pożegnalną randkę dokładnie tak samo jak naszą pierwszą. Znów na tyłach jego wypożyczonego samochodu. To oznaczało, że został nam jeszcze deser. Jego łapczywe macki wskazywały, że Pan Ośmiornica dawno nie jadł nic słodkiego. A ja dawno nie konsumowałam tak wybornego deseru. A więc jednak, były iskry, które przeradzały się z wolna w płomień.

Im bardziej intensywnie się całowaliśmy tym dosadniej uświadamiałam sobie, dlaczego nic nie wychodziło z żadnych poprzednich randek z innymi absztyfikantami. Bo żaden z nich nie był Panem Ośmiornicą. A ja chciałam właśnie oraz tylko jego

Tylko, że on zaraz wylatuje. I to będzie koniec. Nawet nie zdążę mu dać prezentu urodzinowego, choć od marca pamiętam datę jego urodzin! Tak założyłam. Dlatego wzięłam prezent ze sobą. Wręczyłam mu kolaż złożony ze wspomnień, czyli zdjęć uwieczniających nasze spotkania. A on ze łzami (wzruszenia) w oczach stwierdził, że nie będzie mógł go pokazać mamie (słusznie!). Lecz z całą pewnością postawi na biurku w swoim mieszkaniu w Brukseli. Co też nastąpi już za... miesiąc i tydzień. 

Kurtyna.

Zaraz, zaraz... 

Coś mi tu nie pasowało do moich założeń. Chyba trzeba wejść za kulisy. Jeśli chciał się ze mną pożegnać, to dlaczego nie zrobił tego na dzień albo tydzień przed wylotem? I jeśli to miałby być koniec między nami to dlaczego chce zabrać ze sobą moje półnagie zdjęcia, by bezczelnie zadomowiły się w jego nowym mieszkaniu? I właściwie czemu to całe pożegnanie nie wyglądało w ogóle jak pożegnanie tylko... nowy rozdział?

Okazuje się, że na pożegnalną randkę najlepiej założyć... a właśnie, że nic nie zakładać. Czym to wszystko się skończy? Na ciąg dalszy nie musiałam długo czekać. 

Aurora

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Przejedzona bełkotem

Gwiazdka z nieba i inne roszczenia

Rozmiar ma znaczenie